Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

— To prawda... lecz chłopiec może się dowiedzieć i dowie się napewno, że Scott i Trilby, których tak oklaskiwał w pantominach, wydaleni z cyrku zostali, a wtedy będzie przekonanym, że człowiek, którego spotkał u Loriota, był Wiliamem Scott, trudniącym się obecnie jakiemś podejrzanem rzemiosłem.
— Ej! głupstwo... — zawołał Trilby, machnąwszy ręką; — przedsięwzięliśmy zbyt wiele środków ostrożności, by się obawiać lada drobnostki.
— Nazbyt ufasz... — odrzekł Scott; — ów powóz może się stać niebezpiecznem dla nas corpus delicti. Pojmujesz, że uwiezienie tego starego podróżnika z Hotelu Indyjskiego prędzej, czy później wykrytem przez policyę zostanie. Będą poszukiwać ludzi, którzy uskutecznili owo porwanie, a razem i kolasy, jakiej użyli ku temu. Wystarczyłoby w takim razie jedno słowo owego komara, by nas oddać w ręce sprawiedliwości. No... cóż na to powiesz?
Trilby drapał się w głowę w milczeniu.
— Trzeba powiadomić o tem Karola Gérard — odpowiedział.
— Tak... ale przedewszystkiem wynieść się nam ztąd należy.
— Nagle, w jednej chwili, zrobić tego nie można. Trzeba wyszukać innego lokalu... przenieść nasze sprzęty...
— Sprzęty... — odrzekł Will z pogardą; — co one są warte? Sprzedaż je pierwszemu lepszemu handlarzowi starzyzny, powiedziawszy, że wyjeżdżamy do Ameryki, jako cyrkowi artyści. Ja przez ten czas pójdę za wyszukaniem mieszkania i kupię nowe umeblowanie.
— Zgoda... myśl dobra... lecz gdzież tymczasowo zostawić nasze bagaże?
— Tu je zostawmy... a skoro sprzedasz te graty i zapłacisz należytość odźwiernej za komorne, przyjdź, aby spotkać się zemną.
— Gdzie?