Kazali sobie podać obfite śniadanie.
— No... teraz, gdyśmy głód zaspokoili — rzekł Scott — trzeba zawiadomić Karola Gérard o naszej zmianie.
— Napiszemy do niego — odparł Trilby.
— Nie, to byłoby niebezpiecznem... wystrzegajmy się listów.
— Głupstwo! bądźmy posłuszni jego poleceniom. Medalik pod pieczątką... w drugiej kopercie godzina, o jakiej list pisaliśmy, a we dwie godziny później przechadzać się mamy pod arkadami Palais-Royal.
— Dobrze... — rzekł Scott, sięgając do kieszonki w kamizelce — mam przy sobie medalik.
— I ja mam swój zarówno — dodał Trilby, wydobywając takowy z portmonetki.
— Co u czarta? — zawołał Scott, szukając to w prawej, to w lewej kieszeni z zaniepokojeniem. — Rzecz dziwna... Nosiłem go wciąż przy sobie tu... w tej kieszonce... Miałem go jeszcze w dniu, gdyśmy dokonali tego przeklętego porwania przy ulicy Joubert.
— Miałżeś na sobie wtedy tę kamizelkę?
— Miałem ją... pamiętam.
Anglik wciąż szukał, lecz bezskutecznie.
— Zgubiłeś zatem — rzekł Trilby.
— Widoczne... do pioruna!
— Lecz jakim sposobem mogłeś to zgubić?
— Rzecz bardzo prosta... Pamiętam, iż w tę samą kieszonkę wsunąłem szpagat do bicza, wydobywając więc szpagat, wyrzuciłem medalik.
— Niewielka strata... szczęściem, że mam swój przy sobie — odpowiedział Trilby. — Zresztą, możesz kupić u tego chłopca inny w to miejsce.