— Co począć? Nie mamy drugiego medalika na rozpoczęcie nowej korespondencji.
— Jeżeli nasz wspólnik jest w Paryżu — rzekł Trilby — niewątpliwie dziś w wieczór wróci do siebie. Trzeba na niego czatować, ja od strony ulicy des Tournelles, a ty od strony bulwaru. Należy się nam uzbroić w cierpliwość, bo wyczekiwanie długiem być nie może.
Z nadejściem nocy dwaj irlandczykowie rozdzielili się w wyż wymieniony sposób, zająwszy swe stanowiska.
Obowiązek Trilbego łatwiejszym był do wykonania, Scott przeciwnie, nie mógł się oddalić od drzwi wychodzących na bulwar, nie wiedząc, z której strony oczekiwany przezeń przybyć może.
Przechadzał się więc bezustannie na przestrzeni trzech metrów pod Żelaznem osztachetowaniem, otaczającem pawilon, w jakiem zamieszkiwał morderca Edmunda Béraud.
Wyczekiwanie obu anglików okazało się daremnem.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, Desvignes miał nie dowiedzieć się dnia tego o tem, co zaszło.
Pierwsza po północy uderzyła na ratuszowym zegarze, gdy obaj łotrzy, na w pół żywi z głodu i znużenia, odbywali jeszcze swą nocną przechadzkę.
— Źle obliczyłem... — mówił Scott do siebie. — Dom się znajduje wyżej po za osztachetowaniem. Mógł się więc wsunąć niedostrzeżony przezemnie... przebrany być może... bo gdyby wszedł od ulicy des Tournelles, Trilby jużby mnie o tem powiadomił.
Trilby znudzony zarówno, opuścił swe stanowisko jednocześnie ze Scottem i idąc ku sobie, oba spotkali się razem.
— Nic? — pytał Trilby.
— Nic — odrzekł Will Scott.