szy swój pakiet ze sprawunkami u posługującego, udał się na ulicę Tivoli.
Żółta karta, przylepiona na murze, zwróciła jego uwagę.
— Otóż dom — wyszepnął — o którym czytałem przed chwilą w ogłoszeniach. Ten okręg miasta dość mi się podoba... Zobaczmy, czy i dom również do gustu mi przypadnie.
Przeszedłszy wpopirek ulicę, zbliżył się ku karcie i czytał:
Tu następował szczegółowy opis różnych części budynku, mieszkania, stajen, remiz, składów, komórek i tak dalej.
Nakoniec poniżej karty brzmiał napis:
— Zdaje mi się, iż to przydatnemby dla mnie było... — wyszepnął, przechodząc powtórnie wpoprzek ulicę dla przypatrzenia się budynkowi.
Front domu przedstawiał się wykwintnie, z kamiennemi rzeźbami i dachem nieco wzniesionym, w stylu odrodzenia, blachą pokrytym.
— Czy jednak on jest jeszcze do sprzedania? — Zdaje się... ponieważ inaczej zdjętoby kartę. Idę bezzwłocznie w aleję de Clichy.
W kwadrans przybył pod numer wskazany.
Pan Berthier, jak oznajmiała mosiężna tabliczka, umieszczona po nad drzwiami, był przedsiębiorcą robót mularskich.
Desvignes zastał go siedzącym nad rachunkami.