— Pragnąłbym pomówić szczegółowo — rzekł, wchodząc — o pańskiej nieruchomości przy ulicy Tivoli.
— Jako nabywca? — zapytał Berthier — ponieważ chcę ją sprzedać, a nie wynająć.
— Jako nabywca.
— Dom jest nowy — zaczął właściciel — dobrze zbudowany, z wygodnym rozkładem, ozdobny zewnątrz. Sam osobiście dozorowałem jego stawiania. Jest to prawdziwe cacko... Czy pan go oglądałeś?
— Nie. Obejrzę, skoro się dowiem o cenie.
— Oznaczę panu odrazu ostateczną sumę, od której nic nie ustąpię, ponieważ inaczej stracićbym musiał.
— Zatem ta ostateczna cena?
— Jest dwieście dwadzieścia pięć tysięcy franków... Zgadzasz się pan na nią?
— Tak... jeżeli dom jest rzeczywiście takim, jak pan twierdzisz.
— Osądzisz pan naocznie. Możemy pójść zaraz.
W godzinę całą budynek został obejrzanym przez obu przybyłych od szczytu do piwnic. Właściciel nic nie przesadził.
— Zgadzam się na dwieście dwadzieścia pięć tysięcy franków — rzekł Arnold. — Jedzmy do pańskiego notaryusza. — Złożę pieniądze na koszta sporządzenia aktu nabycia, oraz honoraryum dla notaryusza. W poniedziałek podpiszemy oba. Całą sumę w tymże dniu zapłacę panu gotówką.
Przedsiębiorca promieniał radością.
— Do pioruna! — zawołał — pan jesteś stworzonym na kupującego... Chciałbym mieć więcej podobnych klientów!
— Wierzę temu... — odparł z uśmiechem Desvignes.
Obaj udali się fiakrem do notaryusza, który, zapisawszy nazwisko nowonabywcy, odebrał pozostawione na koszta pieniądze, obiecując, iż na poniedziałek akt będzie gotowym.
— Panie Desvignes... — rzekł przedsiębiorca, wychodząc, mam prośbę do pana.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/318
Ta strona została skorygowana.