— Nie jeszcze.
— Nie dziwi mnie to... zwykłym zwyczajem, przybywa ostatni...
Jednocześnie ukazały się dwie inne osobistości, nad opisem których zatrzymamy się nieco dłużej.
Ubiór tej świeżo ukazującej się pary wzbudziłby śmiech szalony na deskach teatru.
Wdowa Ferron, w wysokim żółtym kapeluszu, ozdobionym trójkolorowemi piórami, miała na sobie suknię wełnianą krwistego koloru. Wielki szal z fałszywych białych koronek okrywał jej chude ramiona.
Długie, białe, na osiem guzików spięte, nieco za obszerne rękawiczki, okrywały jej ręce. Na każdym palcu rękawiczki błyszczały pierścionki pozłacane.
Towarzyszący jej Piotr Béraud ubranym był w granatowy surdut z żółtemi guzikami, staroświeckiego kroju, długi aż do ziemi. Jedwabna, perłowej barwy kamizelka, nieco spłowiała, pantalony oliwkowe i biały krawat dopełniały stroju. Na głowie miał wysoki podniszczony cylinder.
Spostrzegłszy Melanię Gauthier, podeszli ku niej oboje z okrzykiem zdziwienia.
— Składam mą czołobitność! — zawołał stary gałganiarz, z ironicznym uśmiechem zdejmując kapelusz. — Wyglądasz, kuzynko, jak teatralna bogini. Zaćmisz swym strojem całe zebranie... Trzebaby jednak wynająć oddzielnego lokaja, by niósł za tobą tren twojej sukni.
— Uniosę go sama w ręku... — odpowiedziała z uśmiechem Melania.
— Ależ pognieciesz ową tak drogą jedwabną materyę! — mówił Piotr dalej, szyderczo się uśmiechając. — Pieniędzmi, jakie ta suknia kosztuje, możnaby było przyodziać i nakarmić 3 pół tuzina głodnych i nagich dzieci. Jak widzę, nie szczędzisz, kuzynko, swoich dochodów!
— A ty, ojcze Piotrze... — odrzekła urażona Melania — mimo oszczędzania twoich, nic dotąd nie zebrałeś, jak widzę.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/323
Ta strona została skorygowana.