— Ba! ja... to co innego... ma córko... — odrzekł, śmiejąc się chrypliwie, stary gałganiarz. — Ja posiadam tylko me pudło na odpadki i haczyk do ich wygrzebywania; hak, którym wydobywam nieraz piękne, lecz błotem okryte falbany!... Zresztą — dodał — wszystko mi jedno... Najlepiej wiesz sama, co czynisz. Pójdź-że tu bliżej... niech cię powitam... Od tak dawna nie widzieliśmy się z sobą.
Melania podała rękę, starannie w rękawiczkę opiętą, staremu gałganiarzowi.
— Ojcze Piotrze... — wyrzekł Misticot — ponieważ tam idziesz, zaprowadź pannę Melanię do narzeczonej. Ja muszę tu jeszcze na kogoś oczekiwać.
— Idźmy więc... — odparł Piotr Béraud, podając rękę Melanii.
Jednocześnie, gdy wchodzili, ukazał się przed domem Loiseau.
— Czas jechać... — wyrzekł do Misticota — a nie wszyscy są jeszcze w komplecie.
— Kogóż brakuje?
— Mnóstwa osób... a między innymi wuja Verrière wraz z jego córką Anielą, oraz kuzyna Vandame, oficera artylerji.
— Otóż nadjeżdża! — zawołał chłopiec, wskazując na powóz, zatrzymujący się przed domem.
Młody oficer wysiadłszy, uścisnął rękę Eugeniusza Loiseau i pozdrowił Misticota.
Vandame przybrał się w uniform galowy, był jednak mocno bladym, wzrok jego był smutnym, jako i cały wyraz twarzy młodzieńca.
— Jakżeś zmienionym, kuzynie? — pytała go przy powitaniu Wiktoryna. — Nie jestżeś chorym?
— Nie... nie! — odparł żywo porucznik. — Nieco utrudzenia... to przejdzie. — Nie opóźniłem się... wszak prawda? — dodał z przymuszonym uśmiechem.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/324
Ta strona została skorygowana.