jutro o świcie statkiem, opływającym znad brzegów Gangesu. Otrzymasz odemnie list do mego korespondenta.
— Lecz kto mnie zastąpi tu, panie?
— Jeden z moich siostrzeńców, przebywający obecnie w Bombaju. Może chcesz teraz przygotować się do podróży?
Gérard zaledwie ukryć zdołał swą radość.
Jak słyszeliśmy go mówiącym do siebie, szatan rzeczywiście zdawał się mięszać w tę sprawę, tak wszystko w zadziwiający sposób układało się według życzeń tego młodego łotra.
— Będę potrzebował kilku godzin czasu na przygotowanie moich pakunków — odpowiedział.
— Użyj go, ile ci trzeba. A po śniadaniu pójdź zamówić miejsce dla siebie na statku. Jeden z mych urzędników, Dudley, zastąpi cię w twoich czynnościach, zanim mój siostrzeniec nadjedzie. Dziękuję ci, kochany Gérardzie, nie zapomnę nigdy, coś dla mnie obecnie uczynił.
Tu bankier podał mu rękę, którą on w swojej uścisnął.
Mortimer po owem uściśnieniu otworzył kasę żelazną, stojącą przy biurku, dobywając z niej paczkę banknotów, przedstawiającą wartość piętnastu tysięcy franków.
— Oto... — rzekł do Gérarda, podając mu bilety — twoja gratyfikacya wraz z kosztami na podróż. Czy odebrałeś swą pensyę za upłyniony miesiąc?
— Nie jeszcze...
— Idź Więc do kasy, niech ci wypłacą.
— Dziękuję panu.
— Ukończyłeś już przeglądanie korespondencyj?
— Skończę za kilka minut.
— Ja zaś tymczasem przygotuję list do Jerzego Stanlej, mego reprezentanta w Londynie.
Tu bankier zasiadł przy biurku.