Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/334

Ta strona została skorygowana.

dopomódz... i jestem pewien, że dotrzymają przyrzeczenia... O! będę miał silne protektorki... jestem tego pewny! Trzeba pomówić z niemi dziś, po uczcie weselnej.
Tak rozmyślając, ów chłopiec, żywy z natury, poruszał bezustannie nogami, ściągnąwszy na swoją stronę dywanik, który, zsunąwszy się, spadł na bruk ulicy, odkrywając drewnianą deskę siedzenia.
Misticot, rzuciwszy wzrokiem na dół wypadkowo, zastanowił się nagle.
— A! mój kochany... — zawołał, trącając łokciem woźnicę — zdaje mi się, żeśmy mieli pod nogami dywanik?
Woźnica spojrzał na dół.
— W samej rzeczy, mieliśmy go... — odrzekł.
— Cóż się więc z nim stało?
— Do czarta! poruszasz tak bezustannie nogami, żeś go wyrzucił zapewne.
— E! niewielka szkoda... — rzekł chłopiec — Loiseau zapłaci Loriotowi.
I spojrzał powtórnie na deskę, ogołoconą z nakrycia.
Punkt biały, błyszczący, zwrócił jego uwagę.
Odblask metalu uderzył wzrok jego.
Chłopiec pochylił się, ażeby podjąć ów przedmiot.
— Co to jest? — zapytał woźnica.
— Zdaje mi się, że to drobna moneta, dziesięć sous, którą ktoś w szparę zapruszył — odrzekł Misticot; — zaraz się o tem przekonamy.
I podważywszy paznogciem, wyjął ów przedmiot.
— Podzielmy się nią... — począł woźnica żartobliwie.
— Ach! to nie pieniądz... — zawołał chłopiec. — To srebrny medalik.
Tu zaczął go oglądać z uwagą.
— Medalik... podobny do tych, jakie sprzedawałem na Montrmartre przy kościele.
— Wołałbym dziesięć sous... — mruknął powożący.
Misticot oglądał znaleziony przedmiot uważnie.