Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/339

Ta strona została skorygowana.

Nagle, obchodząc stół wokoło, spostrzegł między zaproszonymi Loriota.
— Otóż właściciel fiakra, który odwoził ze stacyi do Hotelu Indyjskiego Edmunda Béraud — wyszepnął — i on więc zna tę całą rodzinę... Dobrze o tem wiedzieć.
Podczas pierwszych dań śniadania, w zebraniu panowała cisza, prawie milczenie. Było już późno, każdy był głodnym, myślano więc tylko o zaspokojeniu żołądków.
Zajadano z apetytem.
Verrière jedynie nie dzielił ogólnego zadowolenia. Zaledwie końcem widelca dotykał potraw na talerzu.
— Niesympatyczna fizyonomia tego bankiera... — pomyślał Desvignes. — Zła to być musi natura... Przysiągłbym, że przybył tu wbrew własnej woli i chęci... Czuje się być nie w swojem otoczeniu i jawnie to okazuje, mimo, że oni wszyscy są jego krewnymi. Lecz... — dodał, wpatrując się weń zdaleka — ja coś innego jeszcze w nim odkrywam. Twarz jego nietylko wyraża niechęć, znudzenie, ale jakąś głęboką troskę... obawy. Miałżeby ów krętacz znajdować się w złych interesach? Ileż trwałych i silnych pozornie fortun w proch się rozpada za jednem ciosu uderzeniem? Należałżeby i on do tej liczby? Ach! gdyby tak było, miałbym już naprzód wygraną w mem ręku!
Desvignes zwrócił następnie uwagę na wicehrabiego de Nervey.
— Temu to — rzekł — zaledwie kilka miesięcy do życia pozostaje. Nie ma co nim się zajmować. Porozumiewa się wzrokiem z Melanią Gauthier... O! tam między nimi coś więcej istnieje po nad kuzynostwo.
„Ów Paweł Béraud — mówił dalej, rozpatrując wszystkich kolejno — to samolub ostatniego rodzaju. Zadowolony z siebie i wyłącznie sobą zajęty, z tym łatwa będzie sprawa.
„Stary Piotr Béraud, w którego szklanki wina wsiąkają, jak woda w gąbkę, z nosem rubinowego koloru, na tego też łatwo będzie sposób odnaleźć.