Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

— Rozmawiałeś z nim dziś rano w merostwie... Cóż ci powiedział?
— To, co mnie mocno zmartwiło...
— Cóż takiego nareszcie?
— Powiedział, że dom jego nie jest dla mnie zamkniętym, lecz pod warunkiem, abym zapomniał o mych dziecinnych marzeniach i wyrzekł się swoich projektów. Nie jestże to wyraźną z jego strony odmową? Ach! droga, ukochana... widzę, że ojciec twój nigdy na związek nasz nie zezwoli!
— Nigdy! bywa często nic nieznaczącym wyrazem. Jeden z wielkich naszych poetów cudnie określił to w pięknym swym wierszu: „Przyszłość... nie należy do nikogo... przyszłość należy do Boga!“ A ponieważ niepodobna nam zwalczyć, obecnie oporu mojego ojca, czekać będziemy...
— Czekać?...
— Tak... dopóki nie zostanę panią mej woli przez dojście do pełnoletności.
— Dwa lata więc oczekiwania!...
— Dwa lata prędko przeminą...
— O! nie mów tego... to cała wieczność!... Przez ten czas tak długi, co zemną się stanie... co stać może? Czy zdołam żyć zdała od ciebie?
— Zdała odemnie? — powtórzyła z trwogą Aniela. — Co ty powiadasz... dlaczego?
— Rozgniewałbym do najwyższego stopnia twojego ojca, podając się do uwolnienia ze służby; wyraźnie mi to powiedział. Zresztą to uwolnienie się w obecnych okolicznościach mogłoby i dla mnie być nader szkodliwem... Życie moje należy do mego rodzinnego kraju, a w im większem ów kraj znajdzie się niebezpieczeństwie, tem bardziej chronić mi się przed tem nie należy.
— Och! nie mów tak... nie mów... — zawołało dziewczę z boleścią. — Przestraszasz mnie... i głębszym jeszcze smutkiem okrywasz mą duszę. Wszakże zgodziłeś się na zażądanie uwolnienia z armji, jeśli zostanę twą żoną... Byłam szczęśliwą