Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

— Nie... nie! nie powozami, lecz pieszo! — zawołał Loiseau. — Powozy po nas przyjadą i zatrzymają się nad jeziorem Dusmesnil, około piątej godziny. Potrzeba nam ruchu, powietrza. Ci, którzy nie lubią przechadzki, mogą pojechać... Wolność wyboru pozostawiam każdemu.
— Będę z tego korzystał, aby pozostać... — szepnął Loriot w ucho Misticotowi. — Widzisz, mój mały... — dodał żartobliwie — skrzynia jest dobrą i głowa także... lecz nogi już nosić mnie nie chcą.
— Zostań, ojcze Loriot — rzekł chłopiec; — ja ci dotrzymam towarzystwa.
— Ty?
— Tak, ja...
— Powiedz mi, dlaczego? Młodzież w twym wieku lubi biegać wraz z drugimi.
— Otóż dlatego, ojcze, iż mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Nowozaślubieni wyszli z restauracji, reszta osób grupami za niemi postępowała. W Salonie rodzinnym pozostał jedynie Loriot, Misticot i kilku młodych mężczyzn, którzy poszlii grać w bilard w przyległym pokoju.
Stary woźnica usiadł wraz z chłopcem w wielkiej sali, gdzie podano im piwo, podczas gdy mniemany Dezyderyusz wraz z dwoma służącymi uprzątał ze stołu, przygotowując nakrycia do obiadu.
Wychyliwszy część kufla, Loriot zapytał:
— No! o cóż chodzi? Otóż jesteśmy sami... Mówże więc teraz.
— Chcę ci, ojcze, udzielić przestrogę... ważną przestrogę... — wyrzekł Misticot poważnie.
— Ty mnie przestrogę? — odparł, śmiejąc się, Loriot — chyba ja tobie raczej takową?
— Kto wie? — zawołał podrostek figlarnie.
— Mówże więc, podczas, gdy będę palił moją Żanettę...