Jest to nazwa, jaką nadałem mej starej fajce... No! słucham cię... gadaj!
— Przypominasz sobie, ojcze, ów dzień — zaczął Misticot, w którym przybyłem do ciebie wraz z Eugeniuszem Loiseau dla zamówienia na wesele powozów?
— Do czarta! pytasz mnie, czy sobie przypominam? Wszakżem ci mówił przed chwilą, że głowę jeszcze mam dobrą... Było to przed trzema dniami...
— Pamiętasz więc, żem wtedy mówił, jakobym w owym człowieku, który powóz przyprowadził, poznawał kogoś innego?
— Powóz... który kupiłem dzień pierwej... a którym ty dziś jeździłeś? — rzekł Loriot — pamiętam to doskonale.
— Otóż tu właśnie, chodzi, mój ojcze, o ów powóz i © osobistość, która ci go sprzedała.
— O powóz... i tę osobistość... zaciekawiasz mnie...
— Tak, o nich tu chodzi.
— O tego woźnicę, w którym poznawałeś klowna z cyrku Fernando?
— Tak... właśnie...
Arnold Desvignes, jak wiemy, uprzątał w wielkiej sali, chodząc, wracając, wydając służącym rozporządzenia, skutkiem czego kręcił się bezustannie koło małego stolika, przy którym siedzieli dwaj pijący piwo.
Nie mając powodu wystrzegania się, obaj głośno prowadzili rozmowę, w której mniemany lokaj restauracyi w przelocie chwytał niektóre zdania.
Posłyszawszy wyrazy wypowiedziane przez Loriota: O tego woźnicę, w którym poznałeś klowna z cyrku Fernando? Desvignes zatrzymał się nagle i, podszedłszy do rogu