Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

przygotowania wszystkiego na przyjęcie gości, wsiadłem na kozioł rzeczonej karocy, obok powożącego.
— Wiem o tem... Wincenty (bo nazywa się on Wincenty) mówił mi, że, przebierając nogami, wyrzuciłeś w drodze dywanik...
— Chciałem sam powiadomić cię o tem, ojcze Loriot, ponieważ to pociągnęło za sobą ważne odkrycie... Gdy spadł dywanik, spostrzegłem punkt, błyszczący w szparze, pomiędzy deskami. Schyliłem się ażeby podnieść ów przedmiot, sądząc że to dziesięć sous zapewne.
— A to nie była moneta?
— Nie.
— Cóż więc było?
— Mały posrebrzany medalik, ten który sprzedałem wtedy Will Scottowi w restauracji.
— Zkąd możesz wiedzieć, że to ten był właśnie? Wszystkie są one jednakie.
— A! otóż właśnie... ten się wyróżniał od innych... Miał pewną wadę... maleńką na środku dziureczkę, pochodzącą, być może, z niedokładnego zlutowania. Will Scott to zauważył, gdym mu sprzedawał medalik. Chciałem mu go na inny wymienić... Odmówił... Oto jest... przypatrz mu się, ojcze...
Tu Misticot, sięgnąwszy do kieszeni, wydobył medalik, podając go Loriotowi.
— To prawda... jest przedziurawiony... — rzekł tenże. — Być może, masz słuszność.
— Napewno... niezaprzeczenie! Trzebaby być głupcem, aby przypuścić, iż dwa medaliki miały jedną skazę w temże samem miejscu. Człowiek więc, który go zgubił, powożąc ową karocą, był Will Scott, jakiemu ten medalik sprzedałem. Wytłumacz mi więc teraz, ojcze Loriot, dlaczego ów anglik nie chciał wtedy być przezemnie poznanym? Musiał mieć, nieprawdaż... ważne ku temu powody? Dlaczego na razie, gdym mu powiedział, że go poznaję, tak zmieszał się nagle? Dlaczego wreszcie uciekł od nas tak prędko?