Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/348

Ta strona została skorygowana.

— Wszystko to daje wiele do myślenia... papo Loriot. Kryje się tu jakaś nieczysta sprawa... głowębym na to położył! Zkąd ten człowiek dostał konia z powozem, które ci sprzedał?
— Do pioruna! — zawołał z gniewem woźnica; — wszak mówił, że jego pan, wyjeżdżając z Paryża, sprzedać mu to kazał?
— Kłamał, jak łotr ostatni!... ponieważ na kilka dni przed tem widziałem go występującym jako klowna w cyrku Fernando. Och! ojcze Loriot, kto wie, czy ów powóz nie służył do spełnienia jakiej strasznej zbrodni?...
Desyignes, usłyszawszy te słowa, uczuł, że zimny pot spływa mu kroplami po czole.
— Do spełnienia zbrodni... — powtórzył Loriot, drapiąc się w głowę. — Kto wie, mój chłopcze... Nie po raz pierwszy się to wydarza... I mnie zarówno przed trzydziestu laty ukradziono mój fiakr na stacyi przy ulicy d’Assas, podczas gdym wszedł do sklepu z kolegami na kieliszek wina, a którego użyto do porwania młodej dziewczyny, jaką chciano zamordować. Dziewczyna ta została później żoną mego siostrzeńca, Edwarda Loriot, dzisiejszego doktora w szpitalu Charenton. Och! długa to i ciekawa historya.
— Widzisz więc... — rzekł Misticot.
— To wszystko być może, nie przeczę...
— Czy wiesz, ojcze, nazwisko, jakie ci podał Will Scott po przybiciu targu z tobą?
— Nic nie wiem... Pamiętasz przecie, że nie chciał napisać pokwitowania.
— Szkoda! zaprowadziłoby to nas może na ślady...
— Lecz o nazwisku jego można się dowiedzieć — zawołał Loriot.
— Gdzie?
— U Bonarda.
— Któż to jest ów Bonard?
— Właściciel składu win, u którego traktowaliśmy cały ten interes kupna powozu i konia. Przed jego kontuarem