Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/353

Ta strona została skorygowana.

szę więc, pozostaw mnie w spokoju, zaprzestań ścigać swemi urojonemi nadziejami.
— Nie... nigdy!.., — zawołał Béraud, chwytając rękę młodej kobiety.
— Jesteś szalonym! — zawołała; — zastanów się, co czynisz?
— Tak... jestem szalonym... — odrzekł przerywanym głosem; — kocham cię do utraty zmysłów!
— Ależ to nie jest już szaleństwem... — zawołała — lecz w najwyższym stopniu infamią... nikczemnością! To dla mnie obelga! Milcz!
— Mogęż nakazać milczenie pożerającej mnie namiętności!
— Nikczemniku... podły! Jeśli podobna namiętność istnieje, winieneś ją skryć w najtajniejszą głąb swej duszy!
— Kocham cię... jestem zazdrosnym!
— Jakiem prawem? O kogo?
— O tego, który ci nadał swoje nazwisko... którego żoną zostałaś...
— Gdybym go przywołała i opowiedziała obelgi, jakiemi mnie obrzucasz... zabiłby ciebie... zabił na miejscu!
— Nie przywołasz go jednak... nie oskarżysz mnie...
— Nie wierzysz temu?
— Nie wierzę!
— Ha; więc zobaczysz... — zawołała Wiktoryna, biegnąc ku grupom przechadzających się w alei.
— Strzeż się! — zawołał Béraud groźnym głosem. — Jeżeli powiesz choć słowo, ja mówić będę... Oskarżenie za oskarżenie! Eugeniusz dowie się o tem, co przed nim ukrywasz.
— Byłżebyś do tego stopnia podłym, nikczemnym!
— Tak... uczynię to... przysięgami Prędzej, czy później ty zwrócisz się ku mnie — mówił dalej — zwrócisz się... jestem tego pewny! Nie będziesz bowiem kochała tego prostaka... pijanicę absyntu... Zaślubiłaś go... stało się, lecz wkrótce uczu-