Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/357

Ta strona została skorygowana.

— Bynajmniej! ta biedna kobieta ani się nawet domyśla, że o tem mówię...
— Wierzę! ponieważ zna moje zasady.
— Lecz twoje zasady kuzynie, jest to negacya wszystkiemu...
— Tak... wszystkiemu temu, co dotyczy starego świata i jego spleśniałych przesądów! Nie zapieram się tego...
— Zatem... nic nie zdoła przełamać twojego oporu... przemówić do twego serca?...
— Nie... ponieważ ów opór, jak go nazywasz, kuzynko, polega na osobistych moich przekonaniach, a te przekonania niewzruszonemi są u mnie jak granit!
— Och! biedna Joanna... nieszczęśliwa Lina: — zawołała panna Verrière, wysuwając rękę z pod ramienia Pawła Béraud.
— Dlaczego nieszczęśliwy? Zkąd i czemu je żałować?... Posiadają najwyższe dobro, wolna wolę rozporządzania sobą w każdej chwili. Od Joanny nic wzamian nie żądam... nawet posłuszeństwa; może czynić, co jej się tylko podoba... może mnie opuścić dziś nawet, jeśli się nie czuj# szczęśliwą. Wszakże to lepsze, sądzę, niżli okowy małżeństwa?
Słysząc to, Aniela straciła wszelką nadzieję wpływu na tego człowieka.
Nikczemny ów samolub okazał się cynikiem w najwyższym stopniu, jakim był rzeczywiście.
Nie istniała w nim jedna najdrobniejsza fibra uczuć ludzkich, którą poruszyćby można było.
Panna Verrière w milczeniu wracała obok Pawia Béraud drogą ku trawnikowi, na którym siedzieli godownicy.
Joanna zdała śledziła wzrokiem swą protektorkę i jej towarzysza w ich krótkiej przechadzce, a podczas, gdy zatrzymawszy się, rozmawiali z sobą oboje, serce biednej kobiety uderzało gwałtowną trwogą i niepokojem. Skoro nadeszli i spostrzegła wyraz głębokiego smutku na twarzy panny Verrière, odgadła wszystko. Ciężka nią boleść owładnęła.