Wicehrabia drgnął na te słowa, kaszel mu ustał na kilka minut.
— Pieniądze... — powtórzył chrypliwym głosem; — wiesz, że ich nie mam, ani przy sobie, ani u siebie. Mówiłem ci onegdaj, że matka odmówiła mi stanowczo udzielenia zaliczki na moją pensyę. O! mama jest bardzo upartą! Skoro wyrzecze: „Nie!“ to nie. Nie ma na nią wtedy sposobu. Czekać potrzeba... Gdybyś jednakże w obecnej chwili potrzebowała kilku luidorów...
— Co mi po kilku luidorach? Ja potrzebuję kilku tysięcy franków.
Nowy atak kaszlu przerwał rozpoczętą rozmowę.
— Kilku tysięcy franków? — wyjąknął wicehrabia po przeminięciu kaszlu. Zkądże ci je wezmę?
— To mnie nie obchodzi... Potrzebuję ich na pojutrze... Inaczej będę ściganą sądownie.
— Przez kogo?
— Przez wynajmującego powozy... przez szwaczkę...
— Dozwól im się ścigać... zapozwać...
— Pochwycą mnie...
— Niechaj pochwycą.
— Sprzedadzą mi wszystko...
— Niechaj sprzedadzą!
— Cóż potem będzie? — Potem... Przez ten czas wynajdę pieniądze i kupię ci nowe umeblowanie, piękniejsze od poprzedniego.
— Nie mnie mów o tem... Wszystko to są słowa, na wiatr rzucone. Nie chcę być ani ściganą, ani schwytaną, ani zlicytowaną. Ja chcę mieć cztery tysiące franków i dostać je muszę, rozumiesz?
— Rozumiem... co jednak począć, gdy mama odmawia?
— Mama i mama! — zawołała niecierpliwie Melania. — Wiecznie żyć ona nie będzie, a po jej śmierci ty jeden jesteś tylko spadkobiercą.
— No tak... — rzekł nędznik. — Paki biletów bankowych,
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/361
Ta strona została skorygowana.