Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/363

Ta strona została skorygowana.

— Jutro jedziemy doń razem. Gdyby nie miał u siebie do rozporządzenia tej sumy, postara się nam o takową... Lecz w takim razie będzie to nieco drożej kosztowało.
Jerzy de Nervey westchnął zcicha.
— Pijawki te... — mówiła dalej Melania — umieją dobre korzyści ciągnąć ze swych kapitałów. Co począć jednak? Nie podobna żyć powietrzem i nie ubierać się wcale. A może znalazłby się inny sposób, mniej ryzykowny, do wydobycia nas z kłopotu — dodała po chwili zamyślenia.
— Jaki? — zapytał żywo de Nervey.
— Gdybyś się ożenił...
— Co za myśl!...
— Przy ożenieniu matka wypłaciłaby ci twą sumę w całkowitości...
— Wierzyciele by ją zabrali.
— Matka spostrzegłszy, że chcesz los swój ustalić, zamyślasz żyć odtąd poważnie, oddałaby ci może cały majątek, z wyłączeniem dla siebie dożywotniej renty... Spłaciwszy natenczas swe długi, byłbyś jeszcze bogatym.
— Chcąc się ożenić, trzeba mieć jakąś wybraną przez się kobietę... Znasz jaką, któraby...
— Do licha! pytasz mnie o to... Wszak ja... Masz mnie gotową.
Wciśnięty w głąb powozu Jerzy, spojrzał na swą kochankę z obawą.
— Czy ona to mówi na seryo? — pomyślał.
— Zdaje mi się, że potrafiłabym odpowiednio nosić tytuł wicehrabiny... — mówiła dalej Melania. — No, jakże ci się to zdaje?
— Dziwne projekta snują ci się po głowie... — rzekł Nervey.
— Nie chciałbyś się więc ze mną ożenić?
— Nie mówię tego bynajmniej... Co do mnie byłbym gotów... lecz moja matka... Och! onaby nigdy nie zezwoliła na podobne małżeństwo!