— Nie chcę, ażeby mnie tu widziano... — zawołał żywo.
Dzwonek powtórnie zadźwięczał.
— Wejdź pan tu... — rzekł Włoch, otwierając drzwi do przyległego pokoju. — To moja sypialnia. Załatwię się prędko z przybywającymi.
Desvignes wszedł do wskazanego sobie pokoju, nie zamykając jednak drzwi szczelnie, ażeby mógł widzieć i słyszeć nowoprzybyłych.
Agostini, odsunąwszy zasuwkę, drzwi od wejścia otworzył.
W progu ukazała się młoda zawoalowana kobieta, bogato, lecz i jaskrawa razem ubrana.
— Co pani sobie życzysz? — pytał właściciel mieszkania.
Przybyła odrzuciła woalkę.
— Panna Melania Gauthier!... — zawołał włoch zdumiony.
— Po co, u czarta, ona tu przyszła? — wyszepnął Arnold, dosłyszawszy wyrazy Agostiniego.
Włoch, wprowadziwszy młodą kobietę, podał jej krzesło.
— Tak dawno pani nie widziałem... — rzekł; — cóż ją tu do mnie sprowadza?
— Chcę z tobą pomówić, staruszku... — mówiła Melania, rozkładając się na fotelu; — głównie w przedmiocie wicehrabiego de Nervey.
— Słucham... o cóż chodzi?
— Otóż trzeba ci wiedzieć — poczęła — iż Jerzy de Nervey kompletnie jest zrujnowanym. Gra w karty i cukierki ślazowe pochłonęły mu cały majątek. Chce, ażebym go kochała dla jego pięknych oczu, co nie jest moim zwyczajem, tem więcej, że i te jego oczy są również brzydkiemi. Doktorzy nie wróżą mu dłuższego życia nad kilka miesięcy; potrzeba mi zatem zabezpieczyć swą przyszłość. Chcę, aby on mnie zaślubił i przyszłam właśnie prosić cię o radę w tym względzie.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/376
Ta strona została skorygowana.