Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/382

Ta strona została skorygowana.

Dom, zamieszkały przez Samuela Rénard, był to zwykły dwupiętrowy budynek. Główne drzwi wychodziły na ulicę.
Okna opatrzone były zewnątrz grubemi żelaznemi sztabami, a wewnątrz podwójnemi blaszanemi okiennicami.
Desvignes zadzwonił.
Po kilku sekundach otworzyło się okienko, umieszczone we drzwiach, za pomocą którego rozpatrywano przybyłych, poczem drzwi się same otwarły i ukazał się w progu służący wysokiego wzrostu, silny jak Herkules, w czarnem ubraniu, z białym krawatem na szyi.
— Co pan żądasz? — zapytał.
— Chcę się widzieć z panem Samuelem Rénard.
— W interesie?
— Tak.
— Mój pan nie załatwia interesów w niedzielę, jest to dzień spoczynku. Prócz tego pan Rénard jest słabym, cierpi na pedogrę i nikogo teraz u siebie nie przyjmuje; nie wiem więc, czy dla pana zechce uczynić wyjątek. Bądźcobądź, racz mi pan dać swą wizytową kartę.
— To bezużyteczne... — rzekł Arnold. — Jako nieznany całkiem panu Rénard, nie mam prawa żądać, by dla mnie odstępował od przyjętych reguł. Powiedz pan tylko, że jeden z indyjskich eksploatatorów, przybyły z Benares i Golkondy, pragnie mu przedstawić klejnoty zadziwiającej piękności.
— Chodzi tu zapewne o perły?
— Tak... i o dyamenty. A ponieważ wiem, że pan Rénard jest wielkim artystą, głębokim znawcą tych rzeczy, chciałbym mu je właśnie przedstawić. Przeproś go pan za moją śmiałość, dodając, że mi bardzo wiele na tem jego przyjęciu zależy.
Powyższe słowa wymienionemi zostały na ulicy przed domem.
— Racz pan wejść... — rzekł służący, cofając się, aby zostawić wolne miejsce przybyłemu; poczem, zamknąwszy bramę, założył na nią gruby łańcuch żelazny.