Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/385

Ta strona została skorygowana.

czające się wysoką wartością, a one tak są rzadkiemi, iż można powiedzieć, że obecnie wcale ich nie ma. Radbym takowe odnaleźć, mając zamówienie na dostarczenie ich dla dwóch domów panujących, łączących się z sobą.
— Być może, iż panu przynoszę to, czego tak szukasz daremnie — rzekł Arnold z uśmiechem. — Jeden z mych krewnych, jubiler w Golkondzie, olśniony został temi klejnotami. Zresztą pan sam najlepiej osądzisz.
— Zaciekawiasz mnie pan... doprawdy...
Tu Arnold, wydobywszy szkatułkę z papieru, otworzył ją małym kluczykiem.
Izraelita zapuścił wzrok w jej głębię i naraz bladą twarz jego okrył rumieniec, oczy zabłysły przelotną błyskawicą, zapomniawszy o swej podagrze i niemocy nóg zbolałych, zerwał się nagle, jakby tknięty iskrą elektryczną, i z rękoma opartemi na stole, z wlepionym wzrokiem w nagromadzone klejnoty, stał jak oczarowany.
— Cóż... zadowolonym pan jesteś, jak widzę? — zapytał Desvignes z ironią.
Rénard nie odpowiadał; zdawał się nic w około siebie nie słyszeć.
Dobył ze szkatułki największy dyament, o którym mówiliśmy powyżej, że dochodził wielkością gołębiego jaja, i drżącą ręką ująwszy lupę, bacznie go począł z różnych stron oglądać. Następnie położył go na wadze i ważyć zaczął.
— On sam... ten jeden klejnot, wart jest dziewięćset tysięcy franków!... — zawołał. — Miałeś pan słuszność, posiadasz w tem majątek... fortunę, jakiej najbardziej ambitni pozazdrościć ci mogą!
I zmieniony nagle, promieniejący wobec czarownych blasków owych klejnotów, jak artysta wobec arcydzieła, Samuel zagłębił rękę w szkatułkę, wyjąwszy pełną garść rubinów, szmaragdów, dyamentów i pereł.