Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/388

Ta strona została skorygowana.

— Ach! to nieszczęście!...
— Nieszczęście... w rzeczy samej, ponieważ był to uczciwy człowiek i dość jeszcze młody. Wracając jednak do naszej sprawy... Przyjmujesz pan zatem czeki na trzy pomienione domy, o jakich mówiłem przed chwilą?
— Przyjmuję... lecz jeszcze jedno zapytanie... Czy nie masz pan kapitałów, lokowanych u Juliusza Verrière?
Rénard skrzywił się zlekka.
— Tak... mam cośkolwiek u niego i to złożyłem tam wypadkowo. Pięćset tysięcy osiemdziesiąt franków, które radbym wydobyć.
— Dlaczego? czy ten dom nie jest pewnym?
— Nie mówię tego... ale postępowanie Verriéra, jego hulaszcze życie i wieści, być może, kłamliwe, które wszelako obiegać poczynają...
— Jeden z moich przyjaciół w Baltimore — rzekł Desvignes — polecił mi gorąco tego bankiera. Przyrzekłem mu, iż coś złożę u niego... Chciałbym więc słowa dotrzymać i cośkolwiek tam ulokować...
— Dobrze... wydam panu czek na pięćset tysięcy franków do niego... Przestrzegam jednak, nie powierzaj mu pan więcej i nie pozostawiaj na długo tych pieniędzy.
— Ma się rozumieć... Dla zadośćuczynienia prośbie mego przyjaciela, uczynię to na razie, lecz za kilka dni, słuchając pańskiej rady, zażądam odbioru.
Samuel zadzwonił.
Olbrzymi lokaj wszedł z sąsiedniego pokoju, gdzie czuwał wiernie nad swoim panem..
— Oto klucze od szafy żelaznej... — rzekł izralita. — Znasz wyraz... Otwórz ją... Podaj mi czterysta dwadzieścia tysięcy franków i karnet z czekami, na domy Rotszylda, Berlangera, Oppenheima i Juliusza Verrière... Lecz tym sposobem czek na Oppenheima wypadnie tylko na pięćset tysięcy franków.
— Tak, panie — rzekł Arnold.