— Jakto?... mniemasz więc, że wystarczy na to dobra wola? A w jaki sposób bez nauki i przygotowania napiszesz artykuły... felietony?
— Ach! moja mamo... nie rozumiemy się, jak widzę... Ja nie chcę sam redagować... ani myślę... inni będą za mnie pracowali. Ja pragnę tylko posiadać tytuł głównego redaktora. Ot, co jest mojem postanowieniem.
— W jaki sposób jednak zostać nim możesz?
— Od ciebie to, mamo, wyłącznie zależy.
— Odemnie?
— Tak. Jeśli mi dopomożesz, o czem nie wątpię, rzecz ta wkrótce da się zrobić. Postanowiłem wydawać dziennik... mały dzienniczek po cenie jednego sous... zawierający w streszczeniu wszystkie z całego tygodnia wiadomości literackie i polityczne. Dziennik taki miałby szalone powodzenie! Zabiłby wszystkie inne publikacye w tym rodzaju.
— Lecz aby utworzyć dziennik i wydawać go, na to potrzeba kapitału...
— Ba! ma się rozumieć! Na ciebie też, mamo, liczę w tym razie.
Pani de Nervey spojrzała z nieufnością.
— Na mnie rachujesz... — szepnęła zcicha.
— Mamże się udać do obcych? — zawołał Jerzy; — chodzi tu o zdobycie zaszczytnego dla mnie stanowiska... o moją przyszłość... Zresztą ten twój, matko, kapitał przynieść ci może znaczne korzyści. Jeżeli zechcesz, możesz mi otworzyć kredyt u Verrièra... Nie żądam kredytu bezgranicznego... sto tysięcy franków wystarczy mi na teraz i nie wezmę odrazu tej całej sumy. Mając jednakże zamiar ogłosić jutro tę nową publikacyę, wyświadczyłabyś mi wielką łaskę, dając dziś przekaz choć na dwanaście tysięcy franków.
Chora dotknęła ręką zlekka ramienia swojego syna.
— Przestań, Jerzy, proszę... — wyrzekła.
— Skończyłem... nie będę mówił więcej.
— Spojrzyj na mnie... — odpowiedziała.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/404
Ta strona została skorygowana.