Około trzeciej Jerzy de Nervey powrócił do Melanii.
Oczekiwała go radosna, rozpromieniona.
— No! przynosisz mi dwieście luidorów? — pytała żartobliwie.
— Daj mi pokój!... nie mam do żartów humoru... — mruknął zagniewany. — Znasz dobrze obecne moje położenie.
— Cóż twoja matka?
— Nie drażnij mnie swem zapytaniem!... Wśród nader gwałtownej sceny omal, że nie rzuciła na mnie przekleństwa... Do wściekłości mnie to doprowadza!
— Uspokój się... uspokój...
— Zapewne... uspokój się... gdy nie masz grosza w kieszeni...
— Kto wie, czy dziś wieczorem nie będziesz miał tysięcy?
— Co?! — zawołał de Nervey, wpatrując się w Melanię, jak gdyby z jej oczu wyczytać pragnął, czy mówi seryo, lub też żartuje.
— Będziesz je miał... — powtórzyła, śmiejąc się wesoło.
— Ile?
— Pięćdziesiąt tysięcy franków.
— To niepodobna!
— Nie wierzysz temu... pojmuję. A jednak jest to najczystsza prawda. Bardzo mi wdzięcznym być powinieneś. Potrafiłam zręcznie uwikłać pewnego bogatego lichwiarza. Mam przybyć do niego wraz z tobą dziś, o godzinie siódmej, wieczorem dla podpisania rewersu i odebrania pieniędzy. Jak widzisz, nie zasypiam tej sprawy. A teraz jedzmy do Bulońskiego lasku.
O siódmej Jerzy z Melanią, wysiadłszy z powozu na rogu Ratuszowej ulicy, udali się na Paon-blanc.
Agostini pośpieszył im otworzyć.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/408
Ta strona została skorygowana.
III.