takową, jako dług honorowy. Obowiązuję się zapłacić pomienioną sumę na pierwsze żądanie wierzyciela, skoro tylko obejmę spadek po mojej matce, hrabinie de Nervey. Procenta będą przezemnie zapłaconemi z kapitałem, licząc rocznie po pięć od sta.
— Jakto... jeszcze prócz tego procenta? — wykrzyknął powtórnie, zrywając się, Jerzy. — Nie! to niepodobna... to wszelką miarę przechodzi!
— Wszak jeszcze nie podpisałeś pan... — odrzekł włoch — skoro się nie podoba, zerwać układ możemy.
— A może coś więcej jest ukryte... jakiś szczegół, którego pan nam nie wyjaśniłeś? — pytał szyderczo de Nervey.
— Nic nie ma.
— Nakoniec... przecie!...
— Jakże... zgadzasz się pan?
— Ha! i cóż robić? Umie jednakże dobre ciągnąć zyski ze swych tysiąców ów pański Wiliam Scott...
— Jest w swojem prawie... Daj mu pan pierwszy numer hypoteki na pałacu swej matki, a nie weźmie wtedy większego procentu ponad towarzystwo kredytowi.
— No... podaj mi pan papier... niech to podpiszę, kiedy inaczej być już nie może.
Agostini podał papier ostemplowany, który odczytawszy Jerzy półgłosem, wziął pióro i podpisał:
— Oto jest... — rzekł.
Włoch, wziąwszy papier, odczytał z uwagą wyrazy, napisane przez Jerzego, następnie otworzywszy szufladę, dobył z niej pięćdziesiąt tysięcy franków w biletach bankowych, a odliczywszy z nich czterdzieści dziewięć, położył takowe przed Neryeyem.
— Oto czterdzieści dziewięć tysięcy franków... — rzekł.
Jerzy po raz trzeci podskoczył, wołając: