najlepiej z tej sprawy, a nadewszystko proszę, nie przysyłaj go do mnie.
Młodzieniec, wyszedłszy z gabinetu, wrócił do swego okienka.
— Jakże, sprawdziłeś pan? — zapytał Desvignes.
— Tak, panie.
— Czek jest w porządku... posiada swą wartość?
— W zupełności.
— Proszę więc o wyliczenie mi pięciuset tysięcy franków, lub wskazanie mi, gdzie się mam udać.
— Racz pan wybaczyć... — jąkał młody finansista z widocznem zakłopotaniem. — Zachodzi tu pewna, nieprzewidziana całkiem okoliczność... Pan Verrière pojechał do banku, po odebranie kapitałów. Prosimy więc, abyś pan raczył powtórnie dziś przybyć o godzinie trzeciej dla zinkasowania czeku.
Desvignes był przygotowanym na podobną odpowiedź, nawet jej oczekiwał, mimo to, podniósł głos, wołając:
— A to mi się podoba... trudzić kogoś powtórnie! — Pan Verrière, posiadając kapitały swych klientów, rozporządzać niemi nie może w razie potrzeby?... Doprawdy, to śmieszne!
— Nic spodziewaliśmy się, ażeby nam przyszło dziś uskuteczniać taką wypłatę... Pan Rénard nie powiadomił nas o tem...
— Bo nie należało mu o tem powiadamiać... Kapitały winny być zawsze w rezerwie... Szczególny to zaiste jakiś dom bankierski!... Zwróć mi pan mój czek, uprzedzę pana Samuela Rénard, w jaki sposób jego podpis został przyjętym.
Jednocześnie jakiś głos suchy i ostry zabrzmiał po za Arnoldem:
— O co wam chodzi, panowie?... zkąd i dlaczego ta sprzeczka?