Desvignes, obróciwszy się, ujrzał przed sobą bankiera, nie chcąc jednakże okazać, iż go zna, odrzekł:
— Przed otrzymaniem mojej odpowiedzi, racz mi pan powiedzieć, kto jesteś?
— Jestem Juliusz Verrière.
— A! w samą porę więc pan przybywasz...
— Dlaczego?
— Ażeby wydać rozkaz do wypłacenia mi...
— Jakto... odmawiają panu wypłaty?
— Tak... każąc mi czekać na pański powrót z banku z kapitałami... Otóż powróciłeś pan... płać teraz.
Verrière bladł i czerwieniał naprzemiany.
— Na jaką sumę czek został wydany? — pytał zmienionym głosem.
— Na pięćset tysięcy franków.
Bankier zachwiał się; usiłując wszelako zwalczyć cios straszny, jaki weń tak nagle uderzył, wyjąknął zcicha:
— Racz pan pójść ze mną do mego gabinetu...
Desvignes, odgrywając dalej swą rolę, odrzekł zuchwale:
— W jakim celu mam iść do pańskiego gabinetu?
— Chcę panu złożyć niektóre wyjaśnienia...
— Ależ ja nie życzę sobie słuchać ich wcale!... Potrzebuję nie pańskich wyjaśnień, ale pieniędzy.
— Proszę, uspokój się pań... będziesz zapłaconym... — rzekł Verrière drżącym głosem. — Wszakże przedtem zechciej pójść ze mną.
— Ha! skoro pan tego żądasz koniecznie... idę! — odparł były sekretarz Mortimera. I wyszli oba.
Bankier otworzył drzwi gabinetu, a wpuściwszy przed sobą Arnolda, zamknął następnie takowe.
Położywszy na stole kapelusz, odwrócił się blady, z zatrwożonem spojrzeniem, drżącemi nerwowo ustami.
— Panie... — rzekł do swego wierzyciela — pragnę pomówić z tobą otwarcie... Jeżeli będziesz dziś wymagał wypłace-
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/425
Ta strona została skorygowana.