Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/428

Ta strona została skorygowana.

— Przyznajesz więc pan — mówił Arnold dalej — iż wszystko to, co mówiłem przed chwilą, jest prawdą. Stoisz wobec nieuchronnego bankructwa...
— Rzeczywiście... majątek mój jest mocno zachwianym...
— Może się znajdzie jaki sposób na podtrzymanie go. Właśnie chcę o tem pomówić z panem spokojnie. Przypatrz mi się pan dobrze... Czyliż mnie nie poznajesz?
— Nie — odrzekł Verrière, utkwiwszy wzrok w mówiącego. — A jednak zdaje mi się, jakobym pana gdzieś widział.
— Tak... widziałeś mnie pan raz jeden.
— Kiedy?
— W dniu, w którym pańska córka wracała z Marsylii wraz ze swą kuzynką, siostrą Maryą. Pan przyjechałeś po nie swem lando. Podróżując wraz z niemi, wychodziłem natenczas właśnie ze stacyi. Jakże... przypominasz pan sobie?
— Tak... przypominam.
— Ach! panna Aniela jest czarującą!... — zawołał Desvignes z uniesieniem. — Później nieco pomówimy o niej... A teraz, panie Verrière, zbierz pan, proszę, całą uwagę.
— Zebrałem ją już... mów pan...
— Przed dwudziestu trzema laty zaślubiłeś pan młodą wdowę, swoją kuzynkę, nazwiskiem Béraud...
— Tak... — odrzekł bankier, kompletnie oszołomiony tak szczegółowemi wiadomościami mówiącego co do swej osoby.
— Byłeś pan naówczas starszym komisantem u bankiera, z nader piękną pensyą; miałeś złożone oszczędności. Żona przyniosła panu milion w posagu. Był to początek wspaniałej fortuny, jaką zbudowawszy, pozwoliłeś jej się następnie rozpaść w ruinę. Znałeś pan brata swej żony?
— Którego? było ich kilku... Rodzina ta jest bardzo liczną.
— Mówię o Edmundzie Béraud.
— O tym, który był wychowańcem szkoły górniczej?
— Właśnie...
— On już dawno nie żyje.