— Przypuśćmy na chwilę — mówił Desvignes całej — przypuśćmy, że nie ma innych, spadkobierców, prócz ciebie i twojej córki, bankierze, w takim razie pięćdziesiąt jeden milionów do ciebieby w całkowitości należały przy otwarciu testamentu i podzielonemiby były w równych częściach pomiędzy twą córkę i ciebie.
— Są to przypuszczenia marzycielskie — odrzekł Verrière, odzyskując krew zimną — wszak sam mówiłeś przed chwilą, że nie można podnieść spadku, dopóki akt zejścia Edmunda Béraud nie zostanie sądowi doręczonym.
— Otrzyma on go we właściwym czasie — rzekł Desvignes. — Masz-li do uczynienia mi jeszcze jakie zapytanie?
— Bezwątpienia... i nader ważne. Nietylko wy dwoje to jest ja z mą córką, jesteśmy sukcesorami. Jest do podziału majątkiem osób piętnaście.
— Tak... — odrzekł Desvignes zwolna, podkreślając niektóre wyrazy, jakim chciał nadać dobitniejsze znaczenie: — tak... w rzeczy samej... pan jesteś piętnastym z sukcesorów, testament o tem powiadamia, a ten testament ja posiadam. Jeżeli jednak będziesz gotów mi dopomagać i przyjmiesz wspólnictwo w środkach, jakich użyję, by dojść do celu, cały ten olbrzymi majątek Edmunda Béraud zostanie tylko dla nas dwóch do podziału.
— W środkach, jakich użyjesz, ażeby dojść do celu? — powtórzył bankier; — lecz jakież są one? Przed przyjęciem propozycyi poznać ją potrzebuję szczegółowo: a uprzedzam, iż nie chcę żadnego popełnienia zbrodni... żadnego przelewu krwi... mam wstręt ku temu.
— Nie będzie tu żadnej zbrodni, ani przelewu krwi. Wszyscy współsukcesorowie znikną w taki sposób, że ni świat, ni sprawiedliwość nic nam nie znajdą do zarzucenia.