od Rénarda, wynoszę do twojej kasy dwa miliony, z których potrafimy korzyść osiągnąć, mój drogi wspólniku.
Po tych wyrazach nastała chwila głębokiego milczenia.
Verrière siedział przybity, pognębiony, nie mówiąc i słowa.
— Zkąd ta ponurość i głęboka troska na twojej twarzy? — pytał Desvignes. — Ach! odgaduję... Wspomnienie zgonu Edmunda Béraud ciąży ci na umyśle... Zapomnij o tem... Zresztą, gdybyś czuł się przygnębionym, ja będę za ciebie pracował. Wierzaj mi, w życiu torują nam drogę jedynie pozory... Spójrz na mnie... Czyliż wyglądam na złodzieja, albo zbrodniarza? Nigdy!... wszak prawda? I ty sam wydajesz się być dżentelmenem z najwyższej sfery, jak mówią anglicy, a mimo to jesteś wykwalifikowanym hultajem! Powtarzam ci, jesteśmy oba jakoby dla siebie stworzonymi. Czemuż więc nie mamy połączyć się z sobą? Najłatwiej jest porozumieć się z człowiekiem, który przybywa na czas załatać nam szczerbę i przynosi banknoty, zamiast żądać ich od nas. Powiedz mi, czy dziś potrzebujesz pieniędzy?
— Ma się rozumieć... kasa jest pustą prawie zupełnie.
— Ileżbyś potrzebował?
— Dwieście tysięcy franków.
— Mam je przy sobie i dać je mogę. Pokwitujesz mnie tylko z odbioru, jako i ze złożenia przezemnie w twej kasie pięciuset tysięcy franków od Rénarda i otworzysz mi bieżący rachunek.
To mówiąc, Desvignes wyjął z kieszeni dwie małe paczki w kopertach i rozwinął takowe.
Każda z tych paczek zawierała po sto biletów tysiącfrankowych.
— Przerachuj... — rzekł, kładąc je na biurku.
Verrière drżącemi gorączkowo rękoma przeliczył bilety, poczem nacisnął guzik elektryczny, mający łączność z gabinetem kasyera.
Wezwany przybył natychmiast.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/440
Ta strona została skorygowana.