Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/441

Ta strona została skorygowana.

— Otworzysz pan — rzekł bankier do niego — rachunek panu Arnoldowi Desvignes, który wkrótce zostanie moim wspólnikiem. Zapiszesz na niego dwieście tysięcy franków, jakie tu się oto znajdują, a zarazem i pięćset tysięcy, przedstawiających też sumę na czeku, wydanym przez Rénarda, również na rachunek pana Desvignes. Kapitały te są do rozporządzenia naszego banku. Proszę, chciej pan dać czek mojemu kasyerowi — rzekł Verrière, zwracając się. do Arnolda. — Pokwituję cię z ogólnej sumy.
Desvignes czek oddał, a kasyer, zdumiony tak nieprzewidzianie szczęśliwym obrotem sprawy, jaką przed chwilą za straconą uważał, odszedł, zabrawszy dwieście tysięcy w banknotach.
— Wszakże tak? — zapytał ojciec Anieli, nakreśliwszy pokwitowanie z odbioru siedmiuset tysięcy franków.
— Tak... rozumiemy się doskonale — odparł Desvignes. — Wkrótce przekonasz się, iż nie jestem bynajmniej nowicyuszem w bankowych operacyach. Na teraz dwie rzeczy jeszcze do załatwienia nam pozostają.
— Jakie?
— Najprzód jedziemy do notaryusza, aby polecić mu spisanie aktu naszej współki.
— Jestem gotowy... A potem?
— Potem... przedstawisz mnie swej córce, pannie Anieli.
Verrière cofnął się i zadrżał.
— Na co się przyda owo wachanie, ów przestrach, mój wspólniku? — rzekł Arnold. — Wiesz dobrze, iż już zapóźno jest cofać się z sytuacji. Włożyłeś dobrowolnie rękę w koło maszyny, dozwól pochwycić jej i resztę swojego ciała. Zresztą, nie masz się o co tak dalece obawiać. Przyrzekam ci, iż uczynię twą córkę najszczęśliwszą z kobiet, ponieważ wszystko, co dotąd czyniłem, było celem zbliżenia się ku niej.
— Celem zbliżenia się ku niej? — powtórzył Verrière osłupiały. — Jakto... ty więc... ty... miałbyś ją kochać?