cye... a wiesz, że nie mam zwyczaju wtajemniczać kogoś w te rzeczy.
— Nietylko przedstawiam ci pana Desvignes, jako gościa — rzekł bankier po chwili milczenia — lecz przedstawiam go i z innych względów...
Siostra Marya z Anielą wymieniły trwożliwe spojrzenia.
— Z innych względów? — powtórzyła panna Verrière.
— Tak... Pan Arnold Desvignes, który był moim przyjacielem, zostaje od dziś moim wspólnikiem.
Aniela wraz z siostrą Maryą wydały okrzyk zdziwienia.
— Wspólnikiem? — powtórzyło dziewczę. — Nie wiedziałam, ojcze, żeś miał zamiar przybrać wspólnika. Sądziłam, że jesteś o tyle bogatym, iż możesz sam, własnemi siłami swój bank utrzymać, jak to dotąd czyniłeś...
— Zapewne, że jestem dosyć bogatym... nikt o tem nie wątpi... — odrzekł Verrière z lekkiem zakłopotaniem; — to też nie w celu zyskania kapitałów przyjąłem współpracownika, ale wyłącznie dla ulżenia sobie w robocie. Lata, jakie mijają po nad twem czołem, me dziecię — mówił dalej — nie zostawiając na niem śladu, zmarszczkami moje pokrywają... Starzeję się... czuję to dobrze... Nie posiadam już rzeźkości dawniejszej i tej bystrości umysłu. Interesa nużyć mnie poczynają.
„Dom taki, jak mój, winien być przez młodą rękę kierowanym... Pan Desvignes podaje mi swoją. Zna się na dziale finansowym wybornie... Jest młodym... czynnym... pełnym energii, bogatym... za zbyt nawet bogatym. Nasza współka podwoi, w czwórnasób, stokroć podniesie siły żywotne domu bankierskiego Verrièra. Idąc ręka w rękę, zdziałamy cuda... a twój posag, me dziecię, wzrośnie do nieobliczonych rozmiarów.
— Uczuję się szczęśliwym... pani... mogąc pracować z całych sił moich dla osiągnięcia tego rezultatu... — zawołał Arnold z uniesieniem.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/451
Ta strona została skorygowana.