Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/467

Ta strona została skorygowana.

Wreszcie zatrzymał się pod wskazanym numerem.
Był to obszerny budynek, mający pozór jakiejś opuszczonej fabryki, lub domu robotniczego.
Siostra Marya wysiadła i weszła w korytarz, prowadzący ku schodom. W końcu korytarza, po lewej stronie, znajdowała się stancyjka odźwiernego.
Zakonnica puknęła lekko w szybę okienka.
Nikt nie odpowiedział. Stancyjka była opróżnioną.
Siostra Marya zwróciła się ku schodom, słuchając.
Po upływie kilku minut, głośno zapytała:
— Czy tu nie ma nikogo?
Głębokie milczenie panowało dokoła.
— Prawdziwe nieszczęście... — szepnęła zcicha — nie ma w stancyjce odźwiernego. Gdzie się zwrócić... do kogo udać? Nie mogę przecież chodzić i stukać odedrzwi do drzwi.
Gdy siostra Marya wymawiała słowa, ukazała się od strony korytarza jakaś w podeszłym wieku kobieta, niosąca stare obuwie w ręku i bochenek chleba.
— Czego żądasz, siostro? — zapytała gniewliwie. — Może przychodzisz tu zbierać składkę na ubogich? W takim razie daremna fatyga. Tutaj mieszkają nędzarze, którym dać raczej, niźli brać od nich potrzeba. Nie jest to pałac, w jakim rozkładają się bogacze...
— Nie przychodzę po składkę... — odparła siostra Marya, uśmiechając się na gminne wyrazy kobiety.
— Cóż więc chcesz? Ja jestem stróżką w tej budzie.
— Chcę się dowiedzieć, czy tu mieszka młody chłopiec, nazwiskiem Stanisław Dumay?
— Misticot? Tak... tu.
— Jest w domu?
— Dobre pytanie!... Sądzisz więc, siostro, że on posiada renty od kapitałów, któreby mu pozwalały nic nie robić i spać do dziewiątej zrana. Biega za zarobkiem, bo przecie żyć musi.
— A nie wiesz, pani, kiedy powróci?