— Czy nie Misticota? — zapytał woźnica.
— Tak właśnie... Znasz go, mój przyjacielu?
— Ba! czy go znam?... — odrzekł Loriot. — Zacne to dziecko... dobry, uczciwy chłopiec. O! co do uczciwości, jest on wyjątkowo wzorowym! Nie włożyłby do kieszeni jednego sous, znalezionego na ulicy. Gdybym był wiedział, że jego to siostro, szukasz przy ulicy de la Fontaine, byłbym ci daremnego kursu oszczędził. Widziałem go dziś rano i zobaczę się z nim wieczorem.
— Wieczorem? — powtórzyła zakonnica.
— Tak, moja siostro. Obecnie poszedł on na drugą stronę rzeki, do jednego ze swych przyjaciół, któremu przed kilkoma dniami drużbował na weselu. I ja także byłem na owych zaślubinach, a nawet w podwójnym charakterze: jako wynajmujący powozy i jako zaproszony. Prosiłem Misticota, aby mi po drodze załatwił pewien sprawunek i otóż przyniesie mi go dziś wieczorem. Mieszkam w Batignolles.
— Wesele, o którem mówisz, były to zapewne zaślubiny Eugeniusza Loiseau?
— Tak, siostro.
— Poszedł więc teraz Misticot do nowożeńców?
— Tak.
Siostra Marya, wsiadając do fiakra, miała zamiar kazać jechać woźnicy do introligatora na ulicę de Fleurus, zastanowiła się jednak przed wydaniem polecenia.
To, o czem miała powiedzieć Misticotowi, nie powinno być przez nikogo słyszanem. Należało więc unikać podejrzeń i komentarzów.
— Napewno więc, mój przyjacielu — poczęła — zobaczysz się dziś z Misticotem.