Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/473

Ta strona została skorygowana.

Młoda kobieta zaczęła płakać nanowo. Twarz miała łzami zalaną, gdy Misticot zapukał do drzwi.
Otarłszy oczy z pospiechem, poszła mu otworzyć.
— Dzień dobry, pani Loiseau! — zawołał wesoło chłopiec, ściskając jej rękę. — Lecz co to? — dodał, bacznie na nią spoglądając — widzę, zaczerwienione masz oczy, na policzkach łez ślady... Co się tu stało? Otóż i niespodzianka... Spodziewałem się zastać panią wesołą, uśmiechniętą...
Wiktoryna wybuchnęła łkaniem.
— Zatem naprawdę coś tu być musi? — mówił chłopiec z niepokojem. — Eugeniusz zasłabł, być może?
Kwiaciarka potrząsnęła głową przecząco.
— Cóż więc się dzieje... zkąd te łzy?
— Odszedł, nie pożegnawszy się zemną... — wyjąknęła Wiktoryna.
Misticot wybuchnął śmiechem.
— Ha! ha! ha! i to dlatego pani tak płaczesz, psujesz sobie łzami śliczne swe oczy? Ależ on się znajdzie, ten gagatek — mówił dalej — powróci... powróci! A wtedy złoży pani na jej świeżych policzkach tysiące pocałunków.
— Nie... nie! już to skończone pomiędzy nami... — szeptała smutnie młoda kobieta. — Widzę, że będę nieszczęśliwą... Nie powinnam była za mąż wychodzić.
— Jakto... i pani mówisz coś podobnego po ośmiu dniach małżeństwa? — wołał Misticot zdumiony. — Martwisz się podobnem głupstwem... drobnostką... na którą nie warto zwracać uwagi!...
— Ach! bo ty nie wiesz wszystkiego!...
— Czego więc nie wiem... mów pani.
— Eugeniusz dwa razy wrócił pijany do domu.
— To źle, do czarta! — pomruknął chłopiec, drapiąc się w głowę.
— Tak... nanowo zaczyna upijać się absyntem... a wtedy staje się złym, kłótliwym do niezniesienia. Wczoraj, chcąc mnie przekonać, że jest panem domu, wywrócił stół, tłukąc