Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/474

Ta strona została skorygowana.

wszystko, co się na niem znajdowało! Zkąd mogę być pewną, iż jutro nie porwie się na mnie i bić mnie nie będzie?
— Ma się rozumieć, że to wszystko jest smutnem — mówił Misticot z zakłopotaniem. — Nie trzeba jednak martwić się przedwcześnie i tracić odwagi, kochana pani Loiseau. Eugeniusz jest w gruncie dobrym człowiekiem, jestem pewien, że widząc łzy twoje, żałować będzie tego, co uczynił i zaprzestanie uczęszczać do winiarni. Przekonasz się pani.
— Nie, ja tego się nie spodziewam... — odrzekła, łzy ocierając, Wiktoryna; — jam już we wszystko straciła nadzieję... Ach! po tak pięknych obietnicach zaczyna źle czynić zbyt wcześnie.
— Być może, nie on sam tu winien... — odparł podrostek w zadumie.
— Jakto?
— W warsztacie ma towarzyszów... Namawiają go, by szedł z nimi... stawiają jedzenie i picie... Grzeczność wywzajemnić mu się nakazuje... I oto kieliszek po kieliszku, ani wie człowiek, jak i kiedy zapruszy głowę pomimowolnie...
— Nie... on nie chodzi na tę pijatykę ze swymi kolegami.
— Z kim więc?
— Z człowiekiem nikczemnym, przewrotnym, który go zgubi, jestem tego pewną! Z Judaszem jakiego mamy w naszej rodzinie, o którym mniema, że jest jego przyjacielem... a który jest najniebezpieczniejszym dlań wrogiem. Ja... ja... wiem o tem. I dość byłoby mi wyrzec jedno słowo...
— Zatem powiedz je, pani... Mów prędko...
Wiktoryna pobladła. Przyszła jej na myśl przeszłość.
— Nie mogę... — szepnęła głucho — nie mogę! Ten człowiek zniszczyłby odrazu me szczęście... Jest to nędznik ostatniego rodzaju, którego wyzywać do walki niepodobnu.
— Lecz o kim pani mówisz? — pytał Misticot zaciekawiony. — Pani Loiseau... wyznaj mi prawdę... miej ufność we mnie. Wiesz, że jestem waszym przyjacielem... chcę stanąć w twojej obronie. Gdyby potrzeba było dać małą nauczkę Eugeuiuszo-