wolna, zabijająca, która nieznacznie podkopywać będzie twe siły, dopóki cię nie zabije, lub nie pozbawi rozumu! Absynt zaprowadzi cię do Mazas, lub Charenton. Tak... na tem się skończy!
Eugeniusz wraz z Pawłem Béraud wybuchnęli śmiechem.
— Śmiejcie się, o ile tylko zechcecie, dopóki wam zapłakać nie będzie potrzeba... odparł Misticot poważnie.
— Dalej więc... w drogę do Mazas, Charenton, lub do szpitala obłąkanych! — zawołał mąż Wiktoryny, wychylając kieliszek odrazu.
Misticot zadrżał.
— Źle się to skończy... — pomyślał. — Z tem nawyknieniem jest on zgubionym.
— Może ci drugi kazać podać? — zapytał Béraud.
— Co pan czynisz, na Boga?... — zawołał chłopiec — maszże zamiar pozbawić go przytomności... upoić, jak zwierzę?
— Nie... nie! — odrzekł introligator. — Dość, moje dzieci! Idźmy na śniadanie.
I wyszedł wraz z Misticotem, podczas gdy Paweł Béraud płacił przy bufecie.
— Osiem dni upłynęło zaledwie od chwili twoich zaślubin — mówił chłopiec do introligatora — i ty już do jego stopnia lekceważysz rodzinne swe obowiązki?
— Nie lekceważę... lecz nie chcę być pod jej władzą... Dąsa się o byle co, jak osa...
— A ty nie postępujesz-że z nią brutalnie? Przyrzekłeś jej, że pić nie będziesz...
— Jakto... ona się skarżyła przed tobą, że ja... ja piję? — zawołał Loiseau z gestem gniewu.
— Nic mi o tem nie mówiła. Mam wszakże oczy... widzę, co robisz?
— Och! wielki występek, żem wypił kieliszek... — zawoał introligator, wzruszając ramionami.
W chwili tej nadszedł Béraud.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/479
Ta strona została skorygowana.