— No... a teraz uregulujmy nasze rachunki — ozwał się Misticot; — wszakże w tym celu przyszedłem.
— Żądasz odemnie pieniędzy, czy też przenosisz mi takowe? — pytał introligator.
— Przynoszę ci je.
— Brawo! A ile?
— Dwadzieścia siedem franków. Oto są wraz ze szczegółowym rachunkiem, ile na co wydałem. Chciej sprawdzić... proszę.
To mówiąc, chłopiec położył na stole pieniądze i arkusz papieru, pokryty cyframi.
— Głupstwo!... Chcesz, żebym sprawdzał... po co... dlaczego? — zawołał Eugeniusz; — czyliż ci nie wierzę? Oddaj to, jeśli chcesz, młodej gospodyni, ona ma kasę u siebie. Biorę z tych pieniędzy tylko siedem franków.
— Na co ci one są potrzebnemi? — pytała Wiktoryna.
— Jakto... na co mi one potrzebne? — powtórzył niecierpliwie Eugeniusz — to ciebie nie obchodzi. Dość, że potrzebne... i kwita! Chciałabyś może zostawić mnie bez grosza? Nie!... to nie nastąpi nigdy.
Wiktoryna powstrzymała łzy, biegnące jej do oczu i w milczeniu położyła siedem franków przed Eugeniuszem, który je schował do kieszeni.
— No... a teraz, kuzynie Pawle, iść trzeba do warsztatu... — wyrzekł, powstając. — Zarządzający nasz nie żartuje... Jest to człowiek bardzo surowy.
— Ja wracam do biura — odrzekł urzędnik; — wyjdziemy razem. Kuzynko — dodał, zwracając się do kwiaciarki — pamiętaj, że oczekiwać na was będziemy z obiadem u siebie w nadchodzącą niedzielę.
— Ależ... — odparła Wiktoryna — ja jeszcze nic nie wiem.
— Tak... tak! — ozwał się Loiseau — przybędziemy napewno. O piątej zobaczycie nas u siebie. A teraz, żono, do widzenia.
Tu pocałował ją w czoło.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/482
Ta strona została skorygowana.