Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/485

Ta strona została skorygowana.

— Czy ty zamilkniesz, podła gadzino?... Chcesz-że, abym cię spoliczkował?... — woła! rozwścieczony Loiseau.
— Nie obawiam się tego... — odrzekł Misticot, wzruszając ramionami.
— Chodź, chodź, kuzynie... — ozwał się Béraud. — Czyż warto unosić się gniewem na tego smarkacza? Nie traćmy czasu daremnie... Pójdź ze mną!
— Poczekaj! ja cię odnajdę... drużbo weselny!... — wołał introligator, wygrażając pięścią Misticotowi.
— Ale nie na tej drodze, którą ty pójdziesz... — rzekł ten ostatni, spoglądając za obydwoma odchodzącymi. — Widocznie Loiseau jest głupiem zwierzęciem, a Paweł Béraud łotrem ostatniego rodzaju... Biedna Wiktoryna! — powtarzał chłopiec. — Gdy myślę o tej nieszczęśliwej młodej kobiecie, serce mi się ściska! Jakże obrzydliwemi istotami są pijacy absyntu!
Tak rozmyślając, udał się z ulicy de Fleures na Montmartre, ażeby nie stracić doremnie popołudnia.
Gdy szedł do swego mieszkania przy ulicy de la Fontaine, by zabrać ztamtąd pudełko z medalikami, odźwierna w bramie zastąpiła mu drogę.
— Panie Misticot! — zawołała.
— Czego żądacie, matko Patapon? — pytał, zatrzymują się.
— Wróć się pan... Chcę ci coś powiedzieć... Ktoś się tu pytał o ciebie dziś rano.
— Kto taki?
— Zakonnica.
— Czy podobna? — odrzekł Misticot, przypomniawszy sobie siostrę Maryę.
— Tak... zakonnica... — powtórzyła odźwierna. — Piękna, młoda kobiet?. Umyślnie fiakrem tu przyjechała.
— Cóż ona chciała... jaki miała interes?
— Chciała widzieć się z tobą. Wysłałam ją do nowobudującego się kościoła, przy którym wiem, że sprzedajesz medaliki.