— Wiesz, że potrzeba mi jeszcze pięćdziesięciu tysięcy franków na dokompletowanie maszyneryi... Potrzebuję zatem Leony, aby mi je wydostała od Verrièra. Wszak życzysz sobie, ażeby grano twą sztukę? A więc bądź, proszę, pobłażającym... Zrób dla niej to małe ustępstwo.
Te kilka wyrazów, mimo, że cichym wymówione głosem, dobiegły Arnolda, który stał po za kulisą, o parę kroków od rozmawiających.
— No! sprawa załatwiona... — zawołał La Fougère — wykreślimy ów wyraz...
Przechodzimy do drugiego obrazu.
Jednocześnie Desvignes z Verrièrem ukazali się na scenie.
Leona wraz z dyrektorem razem ich spostrzegli.
— Co widzę? kochany bankier! — zawołał La Fougère; — przybywasz w samą porę. Miałem właśnie pisać do ciebie, prosząc, abyś mi schadzkę oznaczył. Chcę ci zakomunikować rzecz nader ważną.
— Możemy więc zaraz pomówić tak o tym interesie; jak i o sprawie, która mnie do ciebie sprowadza — rzekł bankier ozięble. — Pozwól mi jednak przedewszystkiem przedstawić sobie mojego wspólnika.
La Fougère z Leoną spojrzeli zdumieni.
— Twojego wspólnika? — powtórzył dyrektor teatru.
— Tak... pana Arnolda Desvignes.
Wymieniono ukłon wzajemnie.
— Moje najszczersze życzenia pomyślnego obrotu w interesach, kochany panie — mówił La Fougère, ściskając rękę Arnolda, mimo, że pomieniona wiadomość wiele mu przykrości sprawiała i mocno go trwożyła.
— Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi — odezwała się Leona, podając rękę kolejno nowemu wspólnikowi bankiera.
— Czy możesz nam pan udzielić kilka chwil rozmowy w swym gabinecie? — zapytał Desvignes.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/490
Ta strona została skorygowana.