czonego... To była przestroga, zesłana mi z nieba. — Nie... nie... żadnego wyzwania, żadnej obelgi, żadnego pojedynku, zaklinam!
— Nie wymagaj tego odemnie! — zawołał Vandame. — Ten człowiek chce ukraść mi moje szczęście i ty żądasz, abym ja nie bronił skarbu, który on wydrzeć mi usiłuje? Zastanów się, rozważ, ukochana! Ależ to ja natenczas stałbym się podłym... i słusznie mogłabyś dla mnie uczuwać tylko nienawiść i wzgardę! Ach! myśl o tej walce, powraca mi całą energię — wołał z zapałem — tak... całą odwagę i nadzieję, jakiej mnie pozbawił twój ojciec! Pod naciskiem owej rozmowy pochyliłem głowę... Podniosę ją teraz do walki!
Zaledwie to wymówił Vandame, otwarły się drzwi salonu, a w nich ukazał się Verrière z Arnoldem.
— Emil!... ty tu? — zawołał bankier, marszcząc czoło z niezadowoleniem, Vandame ukłonił się.
— Tak, mój wuju — odrzekł. — Przechodząc, wstąpiłem dla powiadomienia się o zdrowiu mojej kuzynki i twojem.
— Od jak dawna tu jesteś?
— Od kilku minut... tylko co wszedłem.
— Zostaniesz u nas na obiedzie?
— Nie, muszę wracać do Viacennes.
— Jesteś na służbie wieczorem? — zapytała Aniela.
— Nie, moja kuzynko.
— Dlaczegóż więc chcesz odejść? Do prośby mojego ojca ja łączę swoją... Pozostań u nas... Nie odmawiaj. — A wskazawszy gestem na Arnolda Desvignes, dodała: — Sądzę, iż nie przestrasza cię tyle obecność obcego przy naszym rodzinnym stole, byś dla niej chciał nas pozbawiać swego towarzystwa?
— Nic nie przestrasza żołnierza... — odparł Vandame. — Zostaję, gdy życzysz sobie tego, kuzynko.
— Pan Emil Vandame, oficer artyleryi — rzekł Verrière, przedstawiając młodzieńca — jeden z naszych krewnych... Pan
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/502
Ta strona została skorygowana.