Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/516

Ta strona została skorygowana.

— Mów teraz... — wyrzekła. — O cóż chodzi?
— O naszego brata...
— Którego?
— O Edmunda Béraud.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Oczekuję na dole, przed domem — powiedział zcicha porucznik do Arnolda Desvignes, wychodząc z salonu Variera, i wybiegł w najwyższem rozdrażnieniu.
Znalazłszy się na otwartem powietrzu, zaczął gorączkowo przebiegać chodnik przed pałacem, oczekując ukazania się znienawidzonego rywala.
— Nie! klnę się na duszę... — zawołał — nie dozwolę, aby podobna nikczemność ślinić się miała! Verrière zrujnowany sprzedał rękę swej córki! Aniela nie myliła się... ten człowiek jest zdolnym do spełnienia najwyższej podłości! Ażeby nie potrzebował zdawać przed nikim rachunków z roztrwonionego posagu swej córki, oddaje ją człowiekowi, który zrzekł się tegoż i wyda mu pokwitowanie. To zręczne oszustwo... na honor! Ja jednak nie dozwolę przyjść do skutku temu, haniebnemu projektowi. Nie odbiorą mi tej, którą kocham!
W chwili tej otwarły się drzwi w pałacowej bramie.
Ukazał się Desvignes i wyszedł na ulicę, rzucając wzrokiem wokoło.
Spostrzegłszy oficera, podszedł ku niemu.
— Uprzedziłeś mnie pan — zaczął — iż na mnie oczekujesz... Otóż jestem... i słucham, co mi pan masz do powiedzenia.
— Nie obchodzi mnie to bynajmniej — odparł, zbliżając się Vandame — co czyni pan Verrière w rzeczach, dotyczących jego bankowych interesów...
— Pojmuję to... — rzekł Desvignes.