— Czy bierze, albo nie bierze wspólnika, rzecz dla mnie obojętna.
— Ma się rozumieć...
— Gdy jednak frymarczyć chce ręką swej córki Anieli...
— Panny Verrière... — przerwał Desvignes, kładąc nacisk głosem na powyższych wyrazach.
— Niech będzie panny Verrière... — mówił porucznik — gdy chce używać jej jako towaru dla uchronienia się od ruiny, to mnie obchodzi i na coś podobnego nigdy nie zezwolę.
— Nie rozumiem pana...
— Przeciwnie, pan mnie rozumiesz doskonale... Ja pana wzywam do wytłumaczenia mi się z tego!
To mówiąc, Vandame głos podniósł.
Kilku przechodniów zwolniło kroku, przysłuchując się rozmowie.
— Chciej pan być bacznym... — rzekł wspólnik Verrièra — możesz w tem niewłaściwem dla nas miejscu skandal wywołać. Widzę, że w chwili obecnej nie jesteś panem siebie.
— A pan masz za wiele zimnej krwi...
— Zimna krew jest siłą...
— Bez wątpienia... lecz zachowywanie jej w niektórych okolicznościach delikatnej natury przybiera nazwę podłości... Miałżebyś pan być podłym?... Lękam się o to...
Desvignes wzruszył ramionami.
— Pan nie znasz mnie... — odrzekł — wszak sam to powiedziałeś przed godziną, zkąd więc sąd możesz o mnie wydawać?
— Odgaduję pana...
— Jestżeś tego pewnym?
— Posiadasz pan wielki majątek...
— Czy i to uważasz za winę z mej strony?
— Kocham Anielę...
— Pannę Verrière... — powtórzył z naciskiem Arnold raz drugi.
Vandame, nie zważając na to, mówił dalej:
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/517
Ta strona została skorygowana.