Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/520

Ta strona została skorygowana.

— Porucznik artyleryi, Emil Vandame, kocha córkę bankiera Verrière, mojego wspólnika.
— Dobrze...
— Ja kocham ją także... Jesteśmy rywalami... Zgadujesz pan resztę...
— Do kroć tysięcy... chce pana zgładzić... rzecz jasna!
— Ma się rozumieć...
— Jesteś obrażonym... Masz prawo wyboru broni... Jaką więc wybierasz?
— Pistolet. Posiadam większą siłę i wprawę we władaniu nim, niż szpadą.
— Zatem pistolet. A warunki?
— Chcę, ażeby pojedynek był stanowczo rozstrzygającym. Dwadzieścia kroków odległości, z prawem postąpienia pięciu kroków naprzód i strzału według woli. Los rozstrzygnie, któremu z przeciwników wolno będzie użyć własnej broni.
— Gdzie ma się odbyć pojedynek?
— Po za rogatką Belgijską... Zejście się w Quievrain... Tam wyszukamy odpowiedniego miejsca.
— Kiedy nastąpi spotkanie?
— Jutro wieczorem... Na dwadzieścia minut przed północą. Wszak dobrze ułożone... nieprawdaż?
— W zupełności. Gdzież się zejdziemy po powrocie z Vincennes?
— Racz pan przyjść na śniadanie wraz z drugim świadkiem do Brébanta, Oczekiwać tam będę na pana od w pół do dwunastej.
— Dobrze. Do jutra zatem...
— Tak... Do widzenia!
Tu obaj rozeszli się.
Desvignes od kilku dni zamieszkiwał w swym domu przy ulicy Tivoli.
Idąc tam, myślał: