Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/522

Ta strona została skorygowana.

Wdowa Perrot niecierpliwiła się coraz bardziej. Dlaczego brat tak przedłużał zaspokojenie jej ciekawości.
— Czekaj że!... — zawołał gałganiarz, dostrzegłszy gest starej kobiety. — Trudno nam przybyć odrazu do Edmunda, który zniknął z oczu od lat trzydziestu pięciu.
— Tak... w rzeczy samej... trzydzieści pięć lat upływa...
— Z tego, co nam niegdyś o nim mówiono, zdawało się, że popłynął do Indyj i odtąd nie dał o sobie znaku życia rodzinie.
— Do Indyj... och! to tak daleko! — powtórzyła wrdowa. — Ja ci powiadam, że on tam umarł oddawna.
— Co ty mówisz... Posiadał organizm z którym mógłby żartować nawet z cholery.
— Nędza, najsilniejszych zabija!
— Nędza... — powtórzył Piotr Beraud. — On... człowiek z nauką, wychowaniec Szkoły Górniczej, czynny, ambitny, on się nie spotkał z nędzą na pewno! Indye, jak tu powiedzieć ci, siostro... jest to kraj pełen skarbów w ziemi ukrytych. Kopiąc zagonki w ogrodzie pod kapustę, wydobywasz kawałki złota, znajdujesz dyamenty, jak tu za miastem znajdujemy kości.
— Gdyby żył Edmund, dlaczego by nie pisał? — zapytała praczka.
— Przypomnij sobie o jego charakterze... Był zawsze ponurym, nieufnym, zamkniętym w sobie. Zresztą musiał wiele i ciężko pracować w głębinach ziemi, a to nie nakłania do pióra. Ja to pojmuję i dobrze rozumiem. Znasz mnie... a czy widziałaś bym pisał kiedy?
— Zatem jeżeli żyje, tem lepiej. Zawsze to jednak świadczy, iż był samolubem. Gdy się posiada choć trochę serca, nie zapomina się o rodzinie... troszczy się taki człowiek, co się też dzieje z jego blizkiemi?
— Podzielam twe zdanie w zupełności, ale nie o to tu chodzi.
— A o cóż takiego?