okaziciela wydanego, na pięćdziesiąt jeden milionów, który spodziewali się znaleść przy ofierze swej zbrodni, i który postanowili zinkasować w Banku francuzkim.“
„Edmund Béraud, francuz z pochodzenia, wracając z Indyj, przybył do Paryża jako do swego rodzinnego miasta. Od dnia tego haniebnego porwania, nie ukazał się więcej. Istnieją wszelkie przypuszczenia, iż został zamordowanym.“
Tu gałgaiarz zamilkł, przeczytawszy artykuł do końca.
Ogłoszenie to, jak łatwo odgadujemy, zostało publikowanem z polecenia sądu.
Prokurator rzeczypospolitej na swój telegram do Kalkuty otrzymał depeszę powiadamiającą go, że Edmund Béraud wyjechał do Francyi, zabrawszy z sobą czek na pięćdziesiąt jeden milionów z podpisem bankiera Jana Mortimera.
Depesza ta oznajmiła, iż list z bardziej szczególikom objaśnieniem wkrótce nadesłanym zostanie.
Sąd uznał za rzecz potrzebną opublikowanie artykułu, jaki przytoczyliśmy powyżej, ażeby nie dawano wiary w podobnie bezpodstawne przyaresztowanie, w jakim nie brał udziału żaden z komisarzów do spraw sądowych, ani też żaden z policyjnych agentów. Traf wsunął w ręce gałganiarza kawałek wspomnionego dziennika.
Wdowa Perrot wysłuchała wszystkiego z obawą i wzruszeniem.
— Nasz brat zamordowany! — powtórzyła z trwogą. — Boże wielki!.. czyliż podobna? Ależ tu jeszcze nic nie dowodzi, ażeby to był nasz Edmund?
— Wiem, iż niejeden może nosić toż same imię i nazwisko, — odrzekł Piotr, — mam jednak niezbite wewnętrzne przekonanie, iż to był nasz Béraud.
Edmund był rodowitym Paryżaninem, jak ten tu właśnie, Edmund wyjechał do Indyj, i wracał, jak tamten... Wszystko się zgadza... To był on! głowę w zakład stawię.