— A gdzież ty o tem się dowiesz?
— Gdzie?.. w sądzie.
— I ty... ty pójdziesz do sądu?
— Dlaczegobym pójść nie miał? to dobre! Mimo, że jestem gałganiarzem, służy mi prawo głosowania, tak, jak każdemu innemu. Mogę wybierać, i sam zostać obranym... Mogę nawet zostać deputowanym... i kto wie... czy kiedyś nim nie zostanę... kto wie?.. Dlaczego więc nie miałbym pójść do sądu po objaśnienie? Gałganiarz jeśli jest uczciwym człowiekiem wart tyle co prokurator.
— I cóż ty powiesz w sądzie... O co pytać się będziesz?
— Nic jeszcze nie wiem. Nie przygotowywam sobie nigdy naprzód zdań, jakie mi wygłosić wypadnie, mówcą nie jestem... ale też nie chowam w kieszeń języka... Powiem, co mi wypadnie powiedzieć... A pamiętaj na moją przestrogę... „Mutus!“ ani słowa nikomu o tem coś posłyszała odemnie. Jeśli odcięto głowę naszemu biednemu Edmundowi, ja chcę sam odnaleść mordercę!..
— Tylko głupstw nie rób... nie narażaj się zbytecznie — wołała z trwogą kobieta.
— Bądź spokojną... od czegóż rozum? A teraz zapalam mój gaz elektryczny, moją latarnię, i biegnę aby zarobić na jutrzejszy kawałek chleba, oczekując na owe milionowe dziedzictwo.
Tu wyszedł ze sklepu z zapaloną latarnią, wziął kosz na plecy, haczyk w rękę, i udał się na ulice Paryża, przewracając po drodze kupy śmieci ułożone wzdłuż trotoarów.
Nazajutrz przed dziewiątą z rana, powóz, zaprzężony oczekiwał w dziedzińcu przed pałacem na bulwarze Hausmana, ażeby zawieść Verrier’a na ulicę Le Pelletier.
\\