Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/539

Ta strona została skorygowana.
XXVI.

Tegoż dnia w południe, o w pół do dwunastej, Desvignes, zaniósłszy do swego mieszkania szkatułkę z rewolwerami, wypróbowanemi u Gastinne-Renetta, udał się do restauracyi, gdzie dwaj jego świadkowie mieli mu złożyć sprawozdanie z widzenia się z Emilem Vandame.
Oczekując na nich, kazał sobie podać wykwintne śniadanie z wyborowem winem.
Punkt o dwunastej przedsiębiorca Berthier, w towarzystwie drugiego świadka, zajechał przed restauracyę od strony bulwaru Poissoniére.
Arnold, spostrzegłszy ich oknem gabinetu, przyzwał ku sobie.
— I cóż? — zapytał.
— Cóż... wszystko zostało załatwionem... — odpowiedział Berthier.
— Jak to, załatwionem?... — zawołał wspólnik Verriéra. — Vandame nie chce się bić?...
— Przeciwnie... przyjął wyzwanie. Wyraz „załatwione“ znaczy w mojem pojęciu, iż jego świadkowie nie położyli żadnych przeszkód w tem, co im przedstawiliśmy. Oto warunki pojedynku, jaki odbędzie się jutro, po za rogatką belgijską: Broń... pistolet. Odległość dwadzieścia pięć kroków. Na dany znak przeciwnicy idą naprzeciw siebie i strzelają dowolnie. Los oznaczy broń, jaka ma być użytą. Jeden strzał tylko wolno wymienić. Wszakże tak... nieprawdaż?
— W zupełności.
— A więc siadajmy do stołu, mam wilczy apetyt.
Nie brakło wesołości przy nader obfitem śniadaniu, poczem wszyscy trzej rozeszli się, oznaczywszy sobie schadzkę o trzy kwandranse na dwunastą w nocy, na stacyi północnej drogi żelaznej.