Desvignes z restauracyi udał się do bankierskiego biura przy ulicy Le Pelletier.
— I cóż? — zapytał go Verrière.
— Na jutro... wszystko ułożone...
— Zatem nieodmiennie bić się będziesz?
— Nic pewniejszego.
— Niech dyabli porwą tego Vandama!
— I owszem... nie przeszkadzałbym temu. A teraz siadajmy do pracy.
Gdy dwaj wspólnicy wyszli z biura około szóstej godziny, aby się udać na obiad do pałacu na bulwar Haussmanna, fiakr, powożony przez Loriota, stał naprzeciw połacu, po drugiej stronie bulwaru.
W chwili, gdy Verrière z Arnoldem, przybywszy pieszo, zatrzymali się przed bramą, czekając na otwarcie takowej, inteligentna głowa chłopięca ukazała się w oszklonych drzwiczkach fiakra i dwoje błyszczących oczu rozpatrywać się poczęło w postaci Arnolda Desvignes, badając ją od stóp do głowy.
Skoro zamknięto bramę za Verrièrem i jego wspólnikiem, młodzieniec w mundurku gimnazisty wyskoczył z fiakra na chodnik.
Był to Misticot.
— Ojcze Loriot — rzekł do woźnicy — już moją czynność ukończyłem. Pozostaje mi zapłacić ci i podziękować.
— Widziałeś tego człowieka?
— Widziałem. Jego fizyognomia wyryła się tu... głęboko.
To mówiąc, wskazał na czoło.
— Może chcesz, abym cię jeszcze gdzie zawiózł? — pytał Loriot.
— Nie, mam jeszcze coś tu do załatwienia. Wkrótce jednakże znów płynąć będziemy razem.
— Tem lepiej... wiesz, iż ja jestem starym włóczęgą. Jeżdżę mą budą nr. 13-ty po Paryżu od niepamiętnych czasów,
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/540
Ta strona została skorygowana.